poniedziałek, 30 listopada 2015

Rozdział 1 Cz.2

Severus Snape żwawo pląsał w rytm disco polo z córeczką na rękach. Od godziny próbował ją uśpić, niestety mała ciągle nie miała ochoty paść w objęcia Mofreusza. Mistrz Eliksirów myślał, iż ta dziwna polska muzyka pomoże Leyli zasnąć, przynajmniej tak powiedział mu Irek, jego znajomy alchemik z Polski. Nienawidził tych dźwięków, były irytujące, a z tego co, wiedział, tekst również był idiotyczny. Muzyka grała tylko ze względu na Marcusa. Kiedy Severus zostawiał kasetę włączoną, jego brat pochłonięty tanecznym szałem nie odzywał się ani słowem. Potrafił skakać, wymachiwać nogami, rękami i kręcić tyłkiem cały dzień, niestety starszy ze Snape'ów powoli zaczynał mieć dość mocnego łomotania w skroniach.

Po 10 minutach względnej ciszy, kiedy Snape myślał że mała już śpi, taki chuj, Leyla zaczęła płakać... Nie, ona nie płakała... Ona wyła jak syrena alarmowa. Severus utulił córcię i próbował ją jakoś uciszyć, wtem jego uszu doszło głośne stąpanie po drewnianych stopniach prowadzących na górną kondygnację Snape Melins. Marcus gnał po schodach niczym burza, ostatnie trzy stopnie przeskoczył i o mało co nie przypłacił tego życiem - zaplątał się w sutannę i niebezpiecznie zachwiał, ale odzyskał równowagę i wzburzony pobiegł korytarzem. Kiedy dopadł drzwi sypialni jego brata, otworzył je z kopa i wtargnął do pokoju z dzikim okrzykiem.

-YYYYYYyyyYYYyyyYYyyyY!!! SNAPE! WYŁĄCZ TEN ALARM! JAK JA MAM PRACOWAĆ W TAKICH WARUNKACH?!
-O czym ty mówisz, idioto? - warknął starszy z braci.
- Yyyyyyy. O tym chujstwie, co tak jęczy.
-Nie obrażaj mojej córki.
-To Leyla tak się drze? - Marcus był skonfundowany. Myślał, że znowu jakiś żul próbował ukraść Snape Mobil z podjazdu. - Ucisz ją braciszku, w ogóle nie słyszę melodii, a puściłeś moją ulubioną piosenkę.*

Tłustowłosy mężczyzna podszedł do księdza Snape'a i przekazał mu dziecko. Marcus mocno przytulił bratanicę do piersi i zaczął jej podśpiewywać "Czy ty wiesz". O dziwo Leyla przestała wrzeszczeć jak oparzona i uważnie słuchała wujka.

-Idę zrobić jej mleko, a ty, na miłość boską zamknij ryj i uważaj żebyś jej nie upuścił. - Severus bardzo starał się nie trzasnąć drzwiami. No cóż, trudno.

Schodził na dół w rytmie okropnej melodii i zaklinał się na wszystkie celtyckie bóstwa, że udusi Ireneusza. Gdyby nie wysłał mu tej cholernej kasety, nie bolałaby go teraz głowa od rana do późnego wieczora. Do tego dochodził jeszcze jego brat, potrafił być naprawdę męczący z tym swoim "yYyyyYYyyyyY", tańcami, wygibasami i jęczeniem do księżyca. Czasami się zastanawiał, czy matka po prostu  nie znalazła Marcusa w lesie. Marcus, Mowgli, w sumie podobnie. Znalazłszy się w kuchni, zaczął przygotowywać dla małej butelkę. Tymczasem, piętro wyżej młodszy ze Snape'ów wesoło potrząsał małą latoroślą Seva. Postanowił też trochę poskakać, małe dzieci uwielbiają skakanie. Zwłaszcza te, które mają pełne pieluchy... Woda w końcu się zagotowała. Severus zalał nią biały proszek, wstrząsnął i zabrał ze sobą butelkę. Udał się na górę, jednocześnie rzucając zaklęcie chłodzące na napój. Kiedy był mniej więcej w połowie drogi, usłyszał krzyk brata.

-Snapeeeeee! Co tu tak jebie? Kiedy ty ostatnio wyrzucałeś śmieci?
-O czym ty mówisz? - wypowiedział to już po raz drugi tego wieczoru, a nienawidził się powtarzać.
-No chodź i powąchaj! Yyyyy, szatanie, pewnie w kiblu wody nie spuściłeś. - Marcus nadal wrzeszczał, pomimo tego, że Sev stał już w progu swojej sypialni.
-Nie musisz tak strzępić te mordy! O co ci chodzi? - młody Mistrz Eliksirów wszedł do pokoju - Przecież nic tu nie śmier... - nie skończył tego zdania, gdyż przeszkodziły mu w tym wymiociny podchodzące do gardła. Po kilku sekundach opanował reakcję swojego ciała. - Ja pierdolę, Marcus...
-Czego? - zapytał młody ksiądz z wyrazem obrzydzenia na twarzy.
-Twój rękaw. Fuj - powiedziawszy to, wyłączył grającą głośno muzykę.

Marcus spojrzał na swoją sutannę. Cały jej przód włącznie z rękawem był umazany kupą Leyli. O ile wyglądało to obrzydliwie, to jeszcze gorzej pachniało. Marcus zaczął panikować i krzywić się jak kot w kąpieli.

-Ja myślałem, że to pot mi cieknie z pod pachy.... YYYyYyyyY, jebie jak stajnia Augiusza. Czym ty ją karmisz, do jasnej kurwy?!
-Ja pieprzę, ale z ciebie niedojeb. No, kupiłem jakieś mleko w chińskim markecie, może jej nie służy na kiszki. - odpowiedział Severus, na przemian walcząc z odruchem wymiotnym i śmiechem.
-Jak widać nie. Może weź jej podaj Stoperan, albo coś, no nie wiem, różne teraz czopki dożylne są.
-Dziecka lekami nie będę faszerował, idioto! Zresztą, będziesz tu stał, taki zasrany, czy pójdziesz się ogarnąć?
-Bierz tego małego antychrysta i odpierdol się ode mnie. YyyyyyyYyyYyYY, gdzie ja to do pralni oddam?! Wezmą mnie za jakiegoś obsrańca. - ks. Snape już zaczynał. Severus odebrał od niego córkę, tak ostrożnie jak tylko umiał. Nie chciał się upaprać stolcem swojego dziecka.
-Idź do łazienki, kupiłem wczoraj nowy Perwol Black Magic (każdy śmierciożerca go używał), możesz sobie uprać ręcznie.
-A jak mi ręce zapachem gówna przesiąkną?! YyyYyYyyyyY, co mi powie moja kosmetyczka?!

Severus naprawdę uważał, że sytuacja jest przezabawna i dawno nie miał takiego ubawu ze swojego brata, ale teraz ten ciulas zaczął go wkurzać.
-Marcus? - zapytał niewinnym głosem, który - o ironio - oznaczał groźbę rychłej klątwy. Bardzo, bardzo nieprzyjemnej.
-Taaaak?
-Wypierdalaj.
-YyyYyYYyyyyY, - zajęczał Marcus - ty w ogóle nie wiesz co to jest współczucie, ty mendo, ty!
-Bo mi dywan zachlapiesz, ułomie.
-Wiesz co, przyjdę w nocy i ci nasram na ten skurwiały dywan!
-Ty chory pojebie.

Młodszy Snape wypadł z pokoju brata niczym huragan i pognał do swojego. Severus zdjął brudne śpioszki córce i wykąpał ją po raz drugi. Po solidnej kąpieli mała Leyla wypiła mleko podgrzane przez tatusia, a chwilę później usnęła. Nie miała pojęcia, że uczyniła tatę weselszym, bo niby skąd? Ale tak było. Sev bardzo przywiązał się do swojej małej latorośli i mocno ją pokochał. Oczywiście za żadne skarby nie powiedziałby tego nagłos, jeszcze by utracił status bezdusznego demona w ludzkiej skórze. Jednak sam przed sobą mógł to przyznać. Zgasił lampkę nocną i wyszeptał Leyli do ucha :
-Śpij słodko, mój mały promyczku.

I po tym ciężkim dniu, nareszcie sam poszedł spać.


***
* https://www.youtube.com/watch?v=dZeJztiRfZE&list=PL679015F1F4254603&index=4

*** 


Dziękuję za uwagę. Rozdział trochę krótki, ale jest. Mam nadzieję, że wam się spodoba. 
~Chimera




czwartek, 19 listopada 2015

Sowa 2

Miśki wy moje,

Na następny wpis trzeba będzie poczekać (nie wiem ile, brak weny{ wina tego obślizgłego lenia}). Myślę, że początek Rozdziału się spodobał i że zaczniecie komentować, bardzo na ty zależy Chimerze...



Rozwala mnie to zdjęcie :



Pozdrawiam
~Nietoperzyca



yyyyyy to teraz Ja!
Nazywam się Marcus Franciszek Snape i ja jestem najważniejszą postacią na tym;
 SZATAŃSKIM chujstwie .... I żądam, żeby jeden Rozdział był poświęcony mojej osobie 
( Czyli ty Chimeroo,Szatański Nasieniu bierz nogi za pas i zapierdalaj pisać, bo jeśli nie to cie wywalę z kółka różańcowego) yyyyy......................Marcus znika pedałyy!!!

Czyż nie jestem piękny! 
~Błogosławiony Marcus Franio Snape
P.S
Czekam na odpowiedź Gargulcuuuu!!! yyyy


niedziela, 8 listopada 2015

Rozdział 1. CZ. 1.

Wicedyrektorka Działu Magicznych Zabójstw w Ministerstwie Magii, Pierwsza Dama Orderu Śmierci oraz
właścicielka zakładu pogrzebowego „Drugi koniec tęczy” - Dolores Jane Umbridge - Hover była matką komandosem (i to dosłownie). Robiła wszystko by jej aniołkowi nie stała się krzywda, dlatego dokonała paru innowacji w ogrodowym systemie pułapek przeciw intruzom oraz złożyła zamówienie na kilka modeli nowiusieńkich toporów dwusiecznych, halabard i siekier (tak dla pewności, że ma czym bronić rodzinę). Większość czarodziejskiej społeczności zgodnie twierdziła, iż nikt nie poważyłby się na zrobienie krzywdy Cassandrze Hover. Jednak gdyby ktoś postradał rozum i w ten sposób targnąłby się na własne życie, byłoby to kwestią kilku krwawych dni kiedy jego głowa zamieniłaby się w trofeum wiszące nad kominkiem wykonanym z różowego marmuru w Pink Villa. Nikt nie zdziwiłby się również gdyby babcia Arnolda wpadła zrobić pasztet wedle rodzinnego przepisu. Pasztet Z Intruza.
 ***
Było ciepłe jesienne popołudnie. Anthony Hover popijał w spokoju kawę na werandzie. Jego kolana zaścielał aktualny numer Proroka Codziennego, podczas gdy wokół jego kostek błąkały się złote liście targane siarczystym wiatrem. Głowa rodziny (bo w sumie mężczyzna ów był głową rodziny, tylko że jego żona była szyją, wręcz nadzwyczaj umięśnionym karkiem, kierowała go w każdą stronę, którą uważała za stosowną) właśnie rozkoszował się ostatnimi promieniami słońca tego dnia, kiedy usłyszał słodki głosik swojej małżonki.

-Anthonyyyy!

-Tak, kochanie?

-Zapierdalaj do sklepu po pieluchy.

Pan Hover nie mógł zrozumieć, dlaczego jego ukochana nie da mu choć chwili odpoczynku. Przecież dopiero co wrócił z pracy! I jeszcze ten incydent z goblinami... Takie małe gnojki, co to wszystko je denerwuje. Jako godny mężczyzna i stuprocentowy samiec alfa postanowił, iż nie pozwoli sobą pomiatać.

-Dolores! Dopiero co wróciłem z pracy, jestem zmęczony jak jasna cholera i strasznie boli mnie głowa. Mogłabyś dzisiaj mi odpuścić? - powiedział zdenerwowany.

-Jak ci zaraz przypierdolę łomem, to dopiero zacznie cię boleć. Jeżeli za 20 minut nie wrócisz ze sklepu z tymi pieluchami w ryju, to inaczej sobie pogadamy. - Dolores nie kłamała, ani z łomem, ani z tym pogadaniem. Wczoraj znalazła na wyprzedaży w żelaznym bardzo ładny sprzęt

Popatrzył na swoją żonę miną obrazującą całe jego zdecydowanie i nieugięcie. Odpowiedział tak, jak powinien odpowiedzieć każdy prawdziwy mężczyzna...

-Oczywiście kochanie. Wracam za chwilę.

''Głowa rodziny'' wybiegł z salonu by nałożyć buty i ubrać swój stylowy wełniany płaszcz. Gdy już był przygotowany do wyjścia, a drzwi frontowe Pink Villa otwarły się z cichym kliknięciem po holu poniósł się echem tubalny głos jego żony.

-Anthonyyy!

-Tak, kochanie?

-Jeżeli w tym cholernym supermarkecie nie będzie różowych pieluch, to nawet nie wracaj do domu.

-Ależ skarbie...

-Zamknij pysk i wypieprzaj do tego sklepu. Chyba byś nie chciał spać znowu w piwnicy na ziemniakach, co? - Dolores Umbridge wytrzeszczyła swoje już i tak przerażające oczy i błysnęła zębami w uśmiechu, który zwiastował wygnanie do kotłowni. Po usłyszeniu tego zdania Anthony Hover na łeb, na szyję wypadł na ganek. Nigdy nie mógł być do końca pewien jakich rzeczy jest w stanie dokonać komandoska pod wpływam impulsu. Po prostu była nieprzewidywalna jak jasny chuj.

Minęły dwie pełne godziny od wyjścia Pana Hovera. Zresztą, czemu się tu się dziwić? Znaleźć różowe pieluchy w supermarkecie to nie lada wyzwanie, a o powrocie bez nich do domu nie było mowy. Dolores Umbrigde właśnie polerowała swój nowy NeckBreaker 200, kiedy usłyszała cichutkie łkanie z pierwszego piętra. Nie odkładając cacka na stojak czym prędzej podążyła za płaczem na piętro, skradając się przy tym jak pantera. W głowie miała zamęt. Przecież Cassie wypiła już mleko, miała zmienioną pieluchę i była wykąpana, mama nawet dała jej na chwilę pobawić się paralizatorem (kobieta do teraz odczuwała silny skurcz w łydce, spowodowany niewinnymi zabawami jej córci). Było jej zapewne ciepło i wygodnie, więc pozostała jedna możliwość : wtargnięcie. 

Jak na kobietę o tak imponującej posturze Dolores wyjątkowo dobrze radziła sobie w akcjach z zaskoczenia. Wyjątkowo cicho przeszła wzdłuż korytarza zmierzając w stronę różowych drzwi. Dziecko nadal łkało. Umbridge zręcznie nacisnęła klamkę, dziękując w duchu, że naoliwiła zawiasy. Powoli wystawiła głowę za futrynę. Oceniała sytuację mniej więcej przez trzy sekundy, po czym zorientowała się że Cassie ma swój zły dzień i płacze, bo tak. Odetchnęła z ulgą.

-Łeeeeeee. - mała dziewczynka ubrana w różowe śpioszki głośno oznajmiła swoje niezadowolenie.

- Ćśśśś. Już cicho aniołku, mamusia już jest. - Dolores kojącym głosem uspokajała swojego cukieraska.

-Łeeeeeeeeeee. - zawyła w odpowiedzi słodka blondyneczka.

-No, już cichutko, Cassie. Zobaczysz, jak tatuś wróci dostanie takie lanie od mamusi! Jak mu tłuczkiem przypierdolę to się nauczy. Ti, ti, ti, ti, ti*.

Gdy Cassie to usłyszała, jej płacz zmienił się w śmiech. Tak, mała Cassandra lubiła jak mamusia bądź babcia Arnolda robiły tatusiowi wielkie kuku na główce. Zawsze ją to cieszyło i poprawiało zły humor spowodowany nieistotnymi rzeczami, takimi ja to, że jej łóżeczko stoi pod złym kątem i za dużo promieni słonecznych świeci jej w twarz. Z tego co zauważyła, ostatnio jej babunia bardzo się cieszyła, kiedy mamusia rozbiła tatusiowi wazon na głowie. Więc chyba to nie było takie złe. 

Dolores wyjęła Cassie z kołyski i zeszła z nią na dół, tam włożyła ją do łóżeczka. Zawołała skrzata, któremu kazała przygotować mleko. Po nakarmieniu małej wyjęła ją i poklepała ją po pleckach, żeby się jej odbiło.

-I jak, smakowało? - zapytała dumna mama.
-Bruuuuu.
-To chyba znaczyło tak, ti, ti, ti, ti.

Pani wicedyrektor włożyła swoją truskaweczkę do wózka i zaczęła się z nią bawić różnymi grzechotkami oraz pluszakami. Czas mijał im beztrosko, a ogień wesoła trzaskał w różowym kominku, kiedy nagle do domu wpadł zasapany Anthony.

-Kochanie, wybacz za spóźnienie. Niestety musiałem się aportować aż do Niemiec! Co za kraj! Żeby w supermarkecie nie było różowych pieluch. - pan Hover pokręcił głową z dezaprobatą i zaczął rozwiązywać krawat.

-Nie było powiadasz..? - zapytała jego żona z podejrzliwym wyrazem twarzy. Wyglądała przerażająco.

-No tak, kochanie, naprawdę! Przepraszam... - kiedy Doloresia usłyszała skruchę w głosie ukochanego, zaniechała chęci uchwycenia tłuczka do mięsa i przypierdolenia facetowi stojącemu naprzeciw niej.

-Ti, ti, ti, ti... Wybaczam ci, pączusiu. Wiesz, jutro mamunia przyjeżdża na obiadek, więc jestem pewna iż zaciekawi ją twoja historia. Ti, ti, ti, ti, ti. - Była kulturystka miała zawsze wielką frajdę, kiedy przyjeżdżała jej rodzicielka. Warto było spędzić jedną noc w kuchni, przygotowując dodatkowe porcje flaczków, tatara i innych mięsnych potraw mających zadowolić mamcię, żeby potem przyglądać się Arnoldzie wciskającej Anthony'ego w ziemię.

-Buuu! - Mała Cassadra przypomniała rodzicom o swoim istnieniu. Helloooouuuu, ona jest tu Gwiazdą.

-Cześć, kwiatuszku! - przywitał się z nią tatuś, wziął ją na ręce i zaczął nią podrzucać do góry. Mała śmiała się, pokazując jak bardzo lubi te zabawy z tatusiem.

-Anthony, ostrożnie. Ona właśn... - zaczęła jego żona.

-Poczekaj, Kochanie. - opowiedział jej mąż dalej podrzucając do góry córeczkę.

-Ale... - nie dane było jej skończyć, gdyż właśnie w tym momencie Cassandra zwymiotowała cały swój poprzedni posiłek na tatę. Nie był to przyjemny widok. Ani zapach. Ani tekstura.

-TI, TI, TI, TI, TI, TI! - Dolores ryknęła śmiechem. Usiadła na podłodze i zaczęła klepać się silną dłonią po udzie. - Trzeba było mnie słuchać. Ti, ti, ti, ti. Kretyn... - jego żona nie mogła się powstrzymać od rechotu.

Anthony podał swojej żonie dziecko, po czym poszedł do łazienki żeby doprowadzić się do ładu. W czasie gdy jej mąż brał prysznic, Dolores wstała z fotela razem ze swoją córeczką i poszła szykować ją do spania. Jej kwiatuszek musiał mieć wszystko jak w zegarku. Zawsze o 19.00 musiała być kąpiel, a o 20.00 spanie.

Gdy ''Głowa Rodziny'' skończył kąpiel, zastał swoją żonę zapinającą ostatnie guziczki granatowych śpioszków, które jego córcia dostał od wujka Severusa. Dolores ich nie znosiła, najchętniej by je spaliła, ale z tego co wiedziała od Marcusa, Sev czasami zakładał Leyli różowe śpioszki w jednorożce, więc też chciała okazać trochę szacunku dla tego okropnego prezentu.

Anthony wraz z żoną zaniósł Cassandrę do jej kołyski, po czym nakręcił pozytywkę, którą Cass dostała od babci Arnoldy. Mała bardzo lubiła tą melodię, w końcu AC/DC to był jedyny zespół, który jej się podobał. Dolores usiadła na różowej sofie i czekała aż jej kwiatuszek zaśnie, ukochany usiadł obok niej i objął ją ramieniem. Po 15 minutach i po 4 piosenkach ich kruszynka w końcu zasnęła.

-Anthony... - Powiedziała Dolores bardzo przyciszonym głosem.

-Tak, Skarbie? - odparł.

-Nie wyobrażam sobie życia bez niej. Już nie.

-Ja też, kochanie. Ja też...
***
* - śmiech Doleruni https://youtu.be/49qgsq-_FLg?t=26
Zarys tekstu, pomysł ~ Nietoperzyca
Beta, Urozmaicenie ~ Chimera