15 sierpnia 1979
Wysoki młody mężczyzna, który siedział przy barze właśnie wychylał szóstą szklankę ognistej whiskey. Wyglądał na zaniedbanego - tłuste i sięgające łopatek czarne włosy były skołtunione, zabłocone buty i nogawki spodni sugerowały iż wiele czasu spędzał poza miastem, a skóra jego twarzy była wyjątkowo napięta, jakby ktoś naciągnął ją na gołą czaszkę i dodatkowo miała niezdrowy ziemisty odcień.
Tak wygląda zrujnowany człowiek, pomyśleli chyba prawie wszyscy ludzie, którzy mieli okazję się z nim spotkać. Z tym zrujnowanym to mieli po części rację, tyle że Severus Snape wyglądał tak na co dzień. No dobrze, oprócz błota na garderobie, młody śmierciożerca bardzo nie lubił mieć upapranych byle czym butów, lecz teraz było ono częścią życia adepta w dziedzinie eliksirów. Severus przez większość czasu, którego nie poświęcał na szpiegowanie dla Czarnego Pana spacerował po lasach i wrzosowiskach, odcięty od cywilizacji, z nadzieją że jeżeli wyciszy się dostatecznie, jego ból minie, a on o niej zapomni. Tak... Właśnie, Lily Potter... Dla Snape'a ciągle Evans. To właśnie z jej powodu teraz siedział w tym pubie i topił smutki w alkoholu.
-Jeszcze jeden. - oznajmił barmanowi Severus.
-Severusie, to już siódmy. Nie...
-Zamknij się Wallece. Mam pieniądze, zapłacę. - Jak na nieźle wstawionego, młodociany zwolennik czystości krwi nawet się nie zająknął.
-Nie chodzi o to, nie boję się że mi nie zapłacisz. Martwię się o Ciebie stary, whiskey Cię wykończy.
Przychodzisz do nas mniej więcej co dwa dni od trzech miesięcy! Staczasz się Snape.
Severus tylko wydał w odpowiedzi jakiś bliżej nieokreślony dźwięk, może było to warknięcie? Włożył dłoń do kieszeni dżinsów i namacał w niej kawałek pergaminu. Dziś rano wiadomość ta została mu przekazana przez wielkiego, brunatnego puchacza. Gdyby nie ta kartka, prawdopodobnie nie miałby w tej chwili zamroczonych przez trunek myśli. Wyjął list, rozłożył go i przeczytał po raz
siedemnasty tego dnia:
Drogi Severusie.
Piszę do Ciebie ten list z łzami w oczach, nie musisz już wysyłać mi odpowiedzi na pytanie, które zadałam Ci ostatnim razem. Poroniłam. Wiem że ty nadal chowasz urazę i najprawdopodobniej i tak nie odpisałbyś na mój poprzedni list. Wiedz tylko że serce pęka mi na dwoje, a przy mnie nie ma mojego najlepszego przyjaciela, któremu już dawno wybaczyłam, ale on nie potrafi wybaczyć samemu sobie i mężczyźnie, który zajmuję drugą połówkę mojego serca. Byłbyś wspaniałym chrzestnym...
Twoja Lily
Severus był przygnębiony tymi wieściami. Prawdę mówiąc sam nadal nie miał pojęcia czy wcześniej przyjąłby propozycję młodej Potterowej, ale cierpienie Lily go smuciło. Bardzo. Nigdy jej nie wybaczy że odtrąciła go dla tego dupka, Jamesa - Merlinie - Uchroń - Pottera, ale też nigdy nie przestanie jej kochać. Nie był w stanie panować nad swoim sercem kiedy chodziło o nią. Od kiedy pamiętał ono zawsze należało do niej, a teraz jej serce jest złamane. Może i był samolubny i bezwzględny, ale uważał że gdyby wybrała jego, nic takiego nie miałoby miejsca. Nie mógł znaleźć dla niej współczucia i dlatego nienawidził siebie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Barman podał mu następną porcję alkoholu.
-Możesz mi dać rachunek.
-A magiczne słówko? - Wallece uśmiechnął się figlarnie i spojrzał na Severusa spod rzęs.
-Nie chcesz wiedzieć jakich magicznych słów chętnie użyłbym sobie teraz na kimś raz czy dwa, ewentualnie piętnaście razy. - Poirytowany Snape wycedził te słowa z zaciśniętymi szczękami, a jego oczy miotały gromy. Zrezygnowany Wallece pokręcił głową i podał staremu znajomemu rachunek.
Uczeń hogwarckiego mistrza eliksirów dopił ostatniego drinka, wytarł usta rękawem i ruszył w stronę jednego z zajętych stołów. Postanowił dzisiaj wszystko postawić na jedną kartę i zaszaleć. I tak nie miał nic do stracenia, wszystko co było mu drogie bezpowrotnie zniknęło.
Podszedł do grupki młodych kobiet sączących miód pitny. Wcześniej tego nie zauważył, ale razem z nimi siedział Lucjusz Malfoy, najprawdopodobniej jego mocno podchmielony mózg uznał te wypielęgnowane, idealne włosy związane wstążką za damskie, chociaż w żadnym wypadku nie powinno się myśleć o Lucjuszu jako o niemęskim. Był baaaardzo przystojny i Severus jako wielbiciel i kobiet i mężczyzn już nieraz to zauważył. Niestety ostatnio jego myśli zajmowała tylko Lily i jeżeli rozważał to czy miałby szanse u spadkobiercy fortuny Malfoy'ów, to uświadamiał to sobie tylko po pijaku. Mniejsza z tym. Severus nie chciał dzisiaj zaszaleć u boku mężczyzny, tylko w ramionach jakiejś zgrabnej panienki. Miał takie szczęście, że każda lasencja siedząca przy stoliku nr. 4 była mu dobrze znana i z tego co wiedział, żadna nie pogardziłaby propozycją jedno-nocnego romansu, gdyby takowy zaproponował. Zebrał myśli i zagadnął:
-Witam miłe panie. Lucjuszu. - Skinął głową. Siódma szklanka whiskey przepełniła czarę i Snape dobrze o tym wiedział. Teraz ledwo co stał na nogach, na jego ustach błąkał się pijacki uśmieszek, a głos lekko mu się buntował poprzez przeciągnięcie ostatniej sylaby w zdaniu.
-Jak się masz przystojniaku? - rzuciła szczuplutka blondynka siedząca na kolanach młodego spadkobiercy.
-Dobrze Cię widzieć tak
odprężonego. - flirciarsko zakpiła sobie seksowna brunetka z burzą loków i uśmiechem tak białym że na niebie przygasały gwiazdy.
Wysoki przystojniak zmierzył go wzrokiem, po czym mrugnął do niego. Wyraz twarzy Lucjusza przypominał taki, który ma drapieżnik przed dopadnięciem swojej ofiary. Severus naprawdę go pociągał, ale nie mógł brać go na poważnie z taką fryzurą! Przecież on nie miał na głowie włosów, tylko gniazdo wysmarowane kujawskim! Pomimo tego coś go ciągnęło do tego chudzielca o haczykowatym nosie.
-Cześć i czołem. - odezwał się po chwili, w której zorientował się że wlepiał wzrok w tłuste strąki na barkach czarnowłosego. Ostatnia przywitała się piękność o płomiennorudych puklach.
-Hej, może się przysiądziesz? Bo mam wrażenie że lekko się chwiejesz.
Jej niebieskie oczy, wyglądały tak jakby odbijało się w nich niebo, a kiedy obdarzyła sługę Czarnego Pana najbardziej uwodzicielskim uśmiechem na jaki było ją stać, Snape pomyślał że gdyby tylko chciała zarabiałaby krocie pracując w modelingu. Już wiedział z kim chcę spędzić noc pełną rozpusty. Dziewczyny z tej rodziny były wyjątkowo łatwe i nie powinien się natrudzić przy namawianiu jednej z nich do wynajęcia pokoju i
zrelaksowania się.
-Oczywiście ślicznotko, zrobiłbym to, ale mam znacznie lepszy pomysł. Chodź ze mną na górę, a ja wyjaśnię ci o co dokładnie mi chodzi. - Przy wypowiadaniu tych słów Severus uśmiechnął się przebiegle czekając na reakcję rudej.
- Widzę że potrzebujesz pocieszenia biedaczyno, a ja będę grzeczną dziewczynką i bezinteresownie pozwolę Ci znaleźć ukojenie w mojej osobie. -drapieżny błysk w jej oczach sprawił że Snape'a przeszedł dreszcz podniecenia. Wstała z krzesła, podeszła do młodego alchemika i chwyciła go pod ramię. W żyłach Severusa buzowała adrenalina, alkohol i oczywiście krew. Nie chciał wspominać błędów przeszłości, nie chciał rozważać tego co się stanie. Liczyło się tylko to co teraz.
Film urwał mu się zaraz po tym jak zdjął koszulę (czyli mniej więcej w tym momencie kiedy ona już była naga), może nie pamiętał co
dokładnie się wydarzyło, ale wiedział że było mu cudownie (jak jego pieprzony brat może chcieć zrezygnować z tych wszelakich dóbr, tylko po to, żeby bez sensu głosić kazania z ambony?!). Od dawna nie czuł się już tak wolny. Coś po tej nocy się w nim zmieniło. Lina, która krępowała jego umysł i serce kiedy myślał o dawnej miłości przetarła się, prawie pękła. Prawie.
***
26 liststopada 1979
Bellatrix otwarła solidnym kopniakiem drzwi frontowe głównej siedziby Czarnego Pana. Wściekła jak nigdy dotąd i roztrzęsiona po wydarzeniach minionego dnia zbiegła po schodach, omijać przy tym co trzeci stopień. Już chciała wrzasnąć na całe gardło, aby choć trochę wyładować złość i zmniejszyć uczucie frustracji, kiedy usłyszała słodki głosik swojej siostry:
-Bello... Bello! Gdzie ty się do cholery wybierasz?! - Narcyza krzyczła co sił w płucach za brunetką.- Wracaj! I to już! - Niestety jej wrzaski tylko jeszcze bardziej rozjuszyły Black'ównę.
-Pierdol się! Nie mam zamiaru tu wracać w najbliższym czasie! - Blondynka stojąc zdyszana na schodach Malfoy Manor zobaczyła tylko nieokiełznane włosy śmierciożerczyni, oddalające się ścieżką spowitą mgłą w stronę bramy posiadłości. Chwilę później usłyszała cichy zgrzyt zawiasów
oraz charakterystyczny odgłos aportacji.
Pyk.
***
Najbardziej oddana sługa Voldemorta (która swoją drogą wzięła tymczasowy urlop) z gracją wylądowała w najciemniejszym zaułku Stormhead Lane. Cienie padające na ślepą uliczkę pozwalały jej się ukryć przed niechcianymi spojrzeniami przechodniów, spacerujących główną ulicą Hogsmeade i cieszących się pierwszym w tym roku śniegiem.
Bądź przeklęty Tomie Riddle'u, ty który kazałeś mi to ze sobą taszczyć w razie wypadku i ty który upokorzyłeś mnie na oczach wszystkich! - pomyślała Bella
Z kwaśną miną zaczęła szukać w kieszeniach płaszcza buteleczki z eliksirem wielkosokowym oraz malutkiego metalowego pudełka kryjącego pukiel włosów mugolaczki, więzionej i torturowanej w piwnicy jej - już niedługo - szwagra.
-Kurwa! Gdzie to jest!? Nooo, nareszcie... - mówiła do siebie prawie niesłyszalnym, gorączkowym szeptem. Ktoś się zbliżał, słychać było skrzypienie śniegu pod butami. Bellatrix ukończyła eliksir i wypiła go. Na kilka sekund przed tym, jak nieznajomy wyłonił się zza zakrętu, jedyne co dotychczas nie zdążyło się zmienić, czyli włosy śmierciożerczyni, rozprostowały się i zmieniły barwę na miodowy blond. Kiedy tylko metamorfoza dobiegła końca poczuła tak intensywny ból głowy, że upadła na kolana, prosto w świeży puch. Zaraz po otwarciu oczu świat zaczął wokół niej wirować i rozmazywać się. Jak przez szybę usłyszała kroki, a później poczuła silną rękę chwytającą ją za ramię i pomagającą wstać. Była tak oszołomiona ostrym kłuciem z tyłu czaszki, że nawet nie zauważyła, tego iż idzie z nadal nierozpoznanym przez nią mężczyzną w stronę pubu.
Zanim zdążyli przejść dwieście metrów, Bellę już nie bolała głowa, ale jej wzrok nadal był nieostry. Mogła bez problemu rozróżniać kształty i była pewna że poradziłaby sobie sama, niestety nie dostrzegała szczegółów. Wiedziała że prowadzi ją mężczyzna, jest mniej więcej w jej grupie wiekowej, ma jasne włosy i blizny na policzku. Czuła się po części bezbronna, tak bez możliwości rozpoznania wroga.. Ale nie po to tutaj przybyła. Wybrała właśnie to miejsce aby dokonać duchowej zemsty na jej Panie. Chciała się zabawić, ale nie tak jak zazwyczaj (czytaj: obdzierając ze skóry szlamiątka i rzucać na oślep Cruciatusem), miała zamiar upić się do nieprzytomności, zaliczyć przynajmniej jednego faceta i przy tym dokonać totalnej zdrady, bratając się z wrogiem. Aby wszystko poszło po jej myśli musiała zachować pozory "normalności".
-Dziękuję za pomoc. - starała się odezwać tak, aby nie zabrzmiało to wrogo i o dziwo udało jej się.
-Nie ma sprawy. - Facet machnął ręką, zachowywał się jakby codziennie podnosił młode kobiety z klęczek.
-Nie, naprawdę. Byłam roztrzęsiona kiedy się aportowałam i zgubiłam okulary gdzieś tam. - wskazała ręką wszystko co miała dookoła siebie. Jej wybawiciel się zaśmiał. Tak!, zdobyła jego przychylność, w sumie chyba nadaje się na ofiarę... - Strasznie rozbolała mnie głowa i chyba gdyby nie pan nadal leżałabym w śniegu.
-Serio, nie ma sprawy, poza tym jestem Lunatyk. - z tego co zauważyła uśmiechnął się do niej, a potem podał jej zgrubiałą od lat pracy dłoń. Black zastanawiała się przez ułamek sekundy jak się przedstawić i natychmiast podjęła decyzję.
-Miło mi poznać. Emily. - odwzajemniła zarówno uśmiech jak i uścisk dłoni.
Dobrze mi idzie. Hahahahaha. - zaśmiała się w myślach.
-Chciałabym w wyrazie wdzięczności zaprosić Cię, Lunatyku na szklaneczkę pitnego miodu! - zaszczebiotała wesoło.
Ewentualnie, tyle ile jest potrzebne żebyś niczego nie pamiętał...
-Chętnie się zgodzę. - znowu uśmiech.
Niech przestanie cieszyć japę, bo się rozmyślę...
I weszli razem do pubu. Oboje wyglądali na szczęśliwych, lecz tylko Lunatyk był tak naprawdę ucieszony. Bellatrix tylko dążyła do celu. Wybrali stolik nieco bardziej oddalony od baru, tak jak to zrobiła ona parę miesięcy temu kiedy Cyzia miała urodziny i przy okazji spotkali Severusa, który zrobił bachora rudogłowej. Przez długi czas gadali o niczym, śmierciożerczyni zmyślała fakty na temat Emily, ale mężczyzna siedzący naprzeciw niej był całkiem szczery. Dowiedziała się że tak na serio, Lunatyk jest od niej dziewięć lat młodszy! Nawet nie przyszło jej to do głowy. Wyglądał tak dojrzale... Jakby przeszedł więcej niż można się było spodziewać. Oprócz tego, że w Hogwarcie należał do domu Godryka (punkt do zdrady) odkryła, że ma słabość do alkoholu. Wielką. Dziewięć szklanek pitnego miodu dla niego i siedem dla niej, a rozmowa wyglądała tak:
-Zawsze go kochałem, ale bałem mu się to powiedzieć. Łapo gdybym mógł cofnąć czas... - zaczął cicho szlochać.
-A mój wymarzony facet powiedział mi że na urodziny nie dostanę tego co mi obiecał, ponieważ musiał zakupić
KOŁYSKĘ. SZCZEROZŁOTĄ. DLA. PIERDOLONEGO. OŚLIZGŁEGO. WĘŻA. KTÓREGO. JESZCZE. NAWET. NIE. MA! ODMÓWIŁ MI PIĘKNEJ BRANSOLETKI, O KTÓREJ MARZYŁAM! - w przypływie furii roztrzaskała szklankę o podłogę i zaczęła skakać po rozbitym szkle. Nie wiadomo jakim cudem zdołała ustać prosto, i nie glebnąć tyłkiem na podłogę.
Wszystko wirowało, nie... to ona wirowała. Lunatyk, który był w jeszcze gorszym stanie niż ona złapał ją w talii i zaczęli wirować w tańcu-połamańcu. Szczerze, to Bellatrix dawno nie czuła się taka lekka. Nie wiedziała jedynie czy to za sprawą faceta, którego ma zamiar brutalnie zgwałcić, którego oszukuje i nawet dobrze go nie widzi, ale jest przez niego szczęśliwa, czy to za sprawą promili buszujących po jej głowie i mieszających w myślach. Po pijaku mogła stwierdzić że obie przyczyny są prawdziwe, ale na trzeźwo prędzej zginęłaby powolną i brutalną śmiercią z ręki jej ukochanego, niż się do tego przyznała... Nie myśląc nawet co robi, wspięła się na palce i pocałowała go w szramy zdobiące jego szorstkie lico. Lunatyk przesunął ręce na jej plecy w okolice odcinka lędźwiowego. Westchnęła cichutko i obdarowała go namiętnym pocałunkiem w miękkie usta.
Nie myślałam że zemsta jest aż tak słodka... - było to może nie ostatnie, ale najbardziej klarowne wspomnienie śmierciożerczyni z tamtej nocy. Inne tylko jak za zasłoną mgły pojawiały się w jej głowie: ona i Lunatyk złączeni w pocałunku przy drzwiach pokoju nr. 8, Lunatyk rozpinający jej szatę. Pomruki zadowolenia Lunatyka. Jej nieme błaganie, aby nie skończyło się tak jak w wypadku rudogłowej. No właśnie...
***
12 czerwiec 1980
-JAK TO BYŁA W CIĄŻY?! DLACZEGO NIKT MI DO JASNEJ KURWY NIE POWIEDZIAŁ?! - Severus wręcz dyszał ze wściekłości
-Uważała, że nie powinieneś wiedzieć. Chciała donosić płód i oddać waszą córkę do domu dziecka. Nie zgadzałam się z tym, ale to ona jest matką i nie miałam prawa się sprzeciwiać.
-To jest niedopuszczalne! Jak mogła okazać się tak bezlitosną suką?! Może ja chciałbym wychować to dziecko?! Dlaczego przychodzisz dopiero teraz?!
-Ooooch, Snape nie denerwuj się tak, bo się pocisz jak dziwka w kościele...
-Marcus zamknij ryj i mnie nie wkurwiaj! Wypierdalaj z mojego domu! - Severus nie zasługiwał na takie nerwy zaledwie w dzień po uzyskaniu Oficjalnego Licencjatu Nauk Alchemicznych, poradziłby sobie z tą sytuacją w zwykłym rutynowym ataku szału, ale jak ten szlami pomiot go wkurwiał to miał ochotę rzucić nim o ścianę i patrzeć jak całe to jego błogosławieństwo ulatuje z niego razem z życiem.
-YYYY, to nie jest tylko twój dom Snapeee!! Mam tu jeden pokój według spadku...
-To bierz dupę w troki i ukryj się w nim zanim skręcę ci kark! - Marcus chyba nie był takim debilem, na jakiego wyglądał, bo zorientował się że posunął się za daleko. Zebrał sutannę z ziemi i pognał co sił w nogach po schodach na piętro.
-Jeszcze przyjdziesz do mnie po chrzest, zobaczysz! - zakrzyknął mściwie Marcus Snape zanim zniknął za drzwiami swojego azylu.
-Wracając do tematu, - głos starszej pani przywrócił Severusa na Ziemię - teraz kiedy moja córka siedzi w Azkabanie za zabójstwo własnego brata, chciałabym abyś się nią zaopiekował - staruszka przekazała Mistrzowi Eliksirów małe zawiniątko, z którego wychynęła do niego malutka buzia. Severusa ogarnęło wzruszenie, trzymał na rękach dziecko...
Moja córka... Taka bezbronna...
-Ma moje oczy - wyszeptał po cichu.
-Zgadza się - kiedy Snape zorientował się, że wypowiedział to na głos było mu trochę wstyd że okazał się mięczakiem.
-Nazwę ją Leyla.
-To piękne imię - odparła kobieta.
-Postaram aby zawsze była u mnie szczęśliwa - Jego oczy obrobninę, OBROBINĘ zwilgotniały.
-Dziękuję Ci Severusie, nie mogłabym mieć tej malutkiej istotki na sumieniu i wierzę że stworzysz jej wspaniały dom...
#TAAA, JASNEEE#
***
10 lipca 1980
Nowo narodzona dziewczynka zawinięta w ręcznik głośno płakała, a trzymająca ją w objęciach blondynka głaskała uspokajająco czółko dzieciątka.
-Cichutko, już dobrze.
-Zostaw to coś i pozwól mi skończyć, co zaczęłam.
-Trochę szacunku, siostro! Musisz się nią zająć!
-Dobrze wiesz, że nie pozbyłam się tego bękarta tylko ze względu na tę cholerną więź! - To była szczera prawda, Bellatrix donosiła ciążę z powodu magicznej więzi matki i dziecka, jeżeli zostanie ona przerwana w nienaturalny sposób, kobieta staje się charłaczką, a dziecko umiera - Teraz kiedy już się uwolniłam od tego małego darmozjada, mogę zmyć z siebie hańbę i zatrzymać to małe serduszko.
-Bello, to twoja córka! Niczemu nie jest winna. To tylko noworodek! - Narcyza, która jako jedyna wiedziała o sekrecie siostry była wzburzona jej postawą.
-NIE. NAZYWAJ. TEGO. CZEGOŚ. MOJĄ. CÓRKĄ. - Brunetka cedziła słowa przez zęby z morderczym błyskiem w oczach.
-Nie pozwolę Ci jej tknąć, ona zasługuje na życie. - Najmłodsza z sióstr Black była bardzo zdeterminowana aby ocalić dziewczynkę.
Przecież ona w niczym nie zawiniła.
-To moja decyzja, masz swoje własne dziecko i to o nie się martw!
Narcyza błyskawicznie się aportowała do centrum Londynu. Trafiła w moment. Nad uchem świsnęło jej zaklęcie, nie była pewna, ale chyba Avada.
***
27 sierpień 1980
Białe ściany Sierocińca Morstlew zdawały się błyszczeć w blasku popołudniowego słońca . Na Wedhigh Street słychać było stukot obcasów uderzających o chodnik.
-Anthonyyyyyy. - kobieta w różowym kombinezonie wprost z wybiegu, poprawiała swoje już i tak rażąco różowe policzki pędzelkiem. - Myślisz że teraz znajdziemy naszego aniołka?
-Oczywiście skarbeńku. W końcu musi się udać. - Pan Hover posłał swojej żonie piękny, zachęcający uśmiech i złapał ją za rękę. Po chwili trochę się skrzywił. - Kochanie... mogłabyś... odrobinkę zmniejszyć nacisk na moją dłoń?
-Och, pewnie! Ti-ti-ti-ti-ti - Anthony uwielbiał kiedy jego ukochana się śmieje w ten sposób - zapomniałam że masz takie chudziutkie rączki, ti-ti-ti-ti-ti! - coś takiego było w tej kulturystce kochającej różowy kolor, że nie mógł jej nie kochać. Nagle zauważył że Dolores zwilgotniały oczy.
-Kwiatuszku, coś nie tak? Jeżeli nie chcesz tam iść, wrócimy do domu.
-Nie, to nie tak. Bo... Gdybym mogła mieć dzieci, bylibyśmy szczęśliwi... A tak? Jestem beznadziejna... - Athony przytulił żonę i obiecał że wszystko się ułoży. - Kocham Cię Anthony, miałam szczęście że mnie zechciałeś, wszyscy mężczyźni chyba nie uważają mnie za interesującą, żaden do mnie nie chciał zagadać...
-Jesteś bardzo interesującą kobietą Dolores! Jesteś piękna, silna, mądra i potrafisz o siebie zadbać! Zaimponowałaś mi wtedy w kawiarni, kiedy powiedziałem Ci że nie lubię horrorów, a ty w obronie swoich poglądów chciałaś mi rozwalić głowę wazonem. - Anthony zatonął w spomnieniach ich pierwszej randki.
- Taaaaaak, cudowne chwile. Daj buzi. - Dolores dała buziaka mężowi i razem przeszli przez próg sierocińca.
-Anthoooooonyyyy!!! Ona!! Patrz! Patrz! Jaka słodka buźka! Wyobraź sobie ją tylko w różowym pokoiku w naszym domu! - Umbridge wprost rozpływała się nad dzidziusiem.
-Tak kochanie, zgadzam się. Maleńka jest przesłodka!
-Anthony...
-Tak?
-Włączam tryb KM...
-Czego, skarbie?
-Kokonu Miłości, debilu niedojebany! Idź po urzędnika.
-Tak, kotku. Już zmykam.
Wicedyrektor Działu Zaklęć w Ministerstwie Magii patrzyła z miłością na dziewczynkę i zastanawiała się nad tym, jak bardzo dziecko zmieni jej życie. Lecz było to nieważne, chciała tego, chciała już rozłożyć swój ciepły kokon wokół zawiniątka oznaczonego B-C i już nigdy go stamtąd nie wypuszczać.
-Pani Dolores? - zapytał dyrektor sierocińca.
-Tak, to ja.
-Adopcja jest jak najbardziej możliwa. Gratuluję państwu córki.
Anthony'emu zaprzątała myśli jedna rzecz.
-Jakie imię otrzymała od tego kto ją zostawił? - zapytał.
-Zdaje się że Cassandra.
-A więc niech tak zostanie... -
niech żyje dumnie z tym imieniem, niech każdy wie że moja córka się nie poddaje. - pomyślał pan Hover.
-Witaj w rodzinie Cassie! Już Cię kochamy... - Dolores jeszcze nigdy w życiu nie była tak szczęśliwa.
***
Londyńskie zoo było pogrążone w głębokim mroku. Spośród cieni pawilonu dla gadów osobnik o czerwonych oczach przyglądał się odpoczywającemu boa.
Tu jesteś!, pomyślał Lord Voldemort. Samica wyglądała bardzo elegancko - ciemniejsze plamki świetnie komponowały się z kolorem khaki przyozdabiającym tułów węża. Czarnego Pana od zawsze fascynowały te majestatyczne zwierzęta, a jego marzeniem z dzieciństwa było mieć jedną sztukę na własność. Z wolna krocząc czarnoksiężnik wycierał rękawem twarz ubrudzoną sosem meksykańskim.
Chujowy ten kebs. Pomimo iż tak naprawdę jedzenie mu nie smakowało, zjadł je. Być może dlatego, że Bella wyjechała i nie miał kto mu gotować obiadków.
Jakby tu się do niej dostać? O! Już wiem.
-Hej sssskarbie.
-Kim jesteśśśś?
-Jam jessst Lord Voldemort! Władca tego śśświata!
-Czego chceszzzz, ty chory pojebie?
-Pożycz mi ssssswoje dzieci.
-Odpierdol ssssię psssycholu!
-Jak nie chceszzz po dobroci, to zabiorę je sssiłą!
Tom aportował się za szybę oddzielającą zwierzę od zwiedzających. Kiedy otrząsnął się po teleportacji odczuł jak bardzo parno jest wewnątrz terrarium, szata momentalnie przesiąknęła wodą i zaczęła lepić się do ciała Voldy'ego. Czarny Pan podbiegł go gniazda boa i pochwycił dwa jaja. Przez tego przeklętego kebaba nie mógł unieść więcej, a tak bardzo chciał mieć wężowe przedszkole u siebie w posiadłości. Wężyca widząc obcego porywającego jej dzieciątka, przyśpieszyła i zaszarżowała. Riddle widząc rozwścieczoną samicę pospieszył w stronę wejścia dla personelu -prostych drzwi wzmocnionych stalą. Z tego całego stresu zapomniał że może się z powrotem aportować.
-Alohomora! - krzyknął Voldemort, a zamek szczęknął i się otworzył.
Wtem zaczął dzwonić alarm. Trzymając w rękach jedzenie i dwa jaja czarnoksiężnik biegł co sił w nogach uciekając przed ochroniarzami. Kiedy znalazł się w głównym holu usłyszał szczekanie.
Cholera jasna! Mają mnie! Popchnął główne drzwi pawilonu, niestety ani drgnęły. Dopiero kiedy przyjebał z kopa stanęły otworem. Voldemort poczuł na twarzy powiew jesiennego wiatru. Jakby orzeźwiony chłodnym powietrzem pognał przed siebie w stronę bramy. Kluczył między klatkami, a strażnicy deptali mu po piętach. Jeden z psów prawie doganiał czarną postać. Kiedy wilczur był już niebezpiecznie blisko Lord spanikował i skręcił nie w tą stronę, w którą miał. Oglądając się za siebie wbiegł na mur. Siła uderzenia odrzuciła go do tyłu i posłała na tyłek, w wyniku czego kebab wylądował na ziemi razem z małymi wężykami. Jedno jajo rozbiło się na chodniku, ale drugie pozostało nie naruszone. Nietrzeźwo myśląc Tom chwycił ocalałe dzieciątko i zaczął wspinać się po murze. Kiedy już był na jego szczycie zza klatki z gorylami wybiegły psy, a zaraz za nimi ochroniarze.
-Hej, ty! Stój! - krzyczeli za nim.
-Głupcy! Nikt jeszcze nie zatrzymał Czarnego Pana! Avada Kedavra! - Wyższy strażnik padł trupem, a Człowiek w obsydianowej szacie zeskoczył na ziemię po drugiej stronie muru.
Gdy Voldemort uciekał już następną przecznicą, Clint nadal stał w miejscu i przyglądał się martwemu koledze, a jedynymi poszlakami po zbiegu były stłuczone jajo boa i nadgryzione tureckie żarcie.
xxx
Ten rozdział nie powstałby bez poganiania ze strony Nietoperzycy.
~Chimera
xxx
Jeżeli ktoś dotrwał do końca, to proszę aby zostawił po sobie ślad. ;)